czwartek, 24 stycznia 2013

Z braku weny ostatnio pierdolę same komunały jak 13 - latka zakochana w jakimś totalnym gnojku. Niestety kompulsywna chęć pisania sprawia, że powstają takie gnioty, jak ostatni wpis. Aż się zastanawiam, czy ktokolwiek poświęcił swoje cenne minuty, by pobrodzić  w tej intelektualnej papce. Twórcza niemoc dopadła mnie chyba na wszystkich możliwych poziomach. Do fotografii zniechęca mnie stawiający opory komputer, który mocno buntuje się przed zainstalowaniem potrzebnych mi programów. Jak na złość pomysły na nowe serie, nowe fotografie kłębią mi się w głowie jak jakiś wir. Jeśli chodzi o pisanie, jestem wyżęta z pomysłów, jak doszczętnie wyciśnięta ścierka. Tylko tak smętnie uczepiwszy się chodnika stopami przyglądam się światu. I znów, myśli kotłują się szybko, ale gdy siadam do komputera zaczynają grać ze mną w berka. Wydaje mi się, że mam coś do powiedzenia, ale nie potrafię ubrać myśli w przystępne ci, czytelniku, słowa. Wygląda na to, że moje myśli wybrały chwilowy, miejmy nadzieję, striptiz. I tu rodzi się pytanie, czy z braku weny może powstać coś imitującego jej nagłe pojawienie się? Zapytasz czytelniku, po co piszę, skoro skarżę się na hulający wicher w zwojach mózgowych...? Istnieje możliwość upublicznienia kolejnego paskuda.

Okazuje się, że faktycznie, z braku weny można coś stworzyć. Pierwsze zdanie tego wpisu, napisałam jakiś tydzień temu i jak przystało na osobę, której brakuje inspiracji, odłożyłam dalsze pisanie na bliżej nieokreślone "później". W tym czasie, cierpiąc, że na polu fotograficznym również zaliczam pseudoartystyczną niemoc, sięgnęłam po aparat i pstryknęłam od niechcenia kilka fotek własnej facjacie. Wyszły, o dziwo... dobrze :) Jak widać, brak weny sam w sobie może zainspirować. Prawdziwie dziwne zjawisko.

Jeszcze dziwniejsze jest to, że ZNÓW JESTEM CHORA! No do chujka punka, mój organizm produkuje tyle gili/gilów (wybierz, czytelniku, poprawną formę za mnie, jeśli łaska), że czuję się autentycznie najedzona. Może tak objawia się niemoc twórcza? Z braku weny mózg mi się rozpuścił i teraz jego resztki spływają nosem. Chusteczkami zdarłam już sobie 12 warstw naskórka i naturalnie usztywniłam rękawiczki (if u know what I mean... :P). Serio, mam już dość, w nowym roku byłam zdrowa jakiś tydzień, what the fuck is goin' on??? Teraz jestem kwintesencją kobiety - gluta. Seksapilu we mnie tyle, co w przydrożnym hydrancie obsikanym przez psy. Dobrze, że są przyjaciele ciągnący moje, rozbite o kant dupy, ego do góry. Ciekawe, że musimy przeglądać się w cudzych oczach, żeby czasem dostrzec, że faktycznie tu i ówdzie coś nam się w nas samych podoba. Ciekawe jak radzą sobie ludzie bez przyjaciół...? Mają dwa wyjścia: albo stają się zapatrzonymi w siebie egocentrykami, których oczywiście wszyscy nienawidzą, ale im to lata koło dupy albo wpadają w totalną deprechę i w gorszym momencie strzelają sobie samobója. Obie opcje są jak dla mnie przerażające, zatem wielkie dzięki, przyjaciele, że jesteście :P

Dużo słów wyskrobałam jak na brak weny... Kończę, bo zaczynam zaprzeczać sama sobie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz