Jakby mój umysł nie
wierzył w to, co widzę... To chyba przełom. Ostatnia łódzka imprezka bardzo
dobitnie uświadomiła mi jak daleko w tyle pozostawiłam pewne rzeczy, odruchy i
przyzwyczajenia. Owszem, lubię zaimprezować, ale wreszcie dotarło do mnie to nieziemskie
uczucie końca mojej bezlitosnej depresji. Wreszcie zdałam sobie sprawę, że
autodestrukcja już nie jest mi potrzebna.
Byłam w Łodzi przy okazji
jednego z wernisaży, z fajnymi ludźmi dysponującymi fajnym alkoholem,
tryskającymi fajnym poczuciem humoru i z zamiarem najebania się w totalny
szpadel. Szczerze powiedziawszy przez większość tego czasu, oczywiście dopóki
procenty nie wykonały swojej roboty na moich szarych komórkach, marzyłam o
powrocie do "Slasha", ciepłego koca i dobrej, gorącej herbaty. Oczywiście
powody mojego wcześniejszego prowadzenia się były skomplikowane i trudne,
aczkolwiek nigdy nie chciałam się nimi usprawiedliwiać. Mimo tego, że bawiłam
się dobrze, były momenty kiedy dochodziło do mnie na jak innym etapie jestem.
Jak bardzo teraz już różnię się od zeszłorocznej siebie. Cieszy mnie ta zmiana,
choć pewnie stwierdzisz, czytelniku, że to oczywiste oznaki stretryczenia albo
kryzys wieku średniego. Whatever :)
Nie będę udawała, że nie
nastawiałam się na fajną bibkę, ale byłam przez pewien czas więźniem we własnej
głowie, jakiś wewnętrzny, chytry głosik cały czas mówił mi: dziewczyno, co ty
tu robisz, czy to szczyt twoich imprezowych możliwości? I nie chodziło tu o
ilość wypitego alkoholu, a raczej o finezję jego spożywania. Z lekkim niepokojem i rozrzewnieniem słuchałam
też towarzysza niemal w moim wieku, który jest przekonany jakoby głównym celem
życia, czy to studenckiego, czy to jakiegokolwiek innego, było schlanie się i
olewanie wszystkiego i wszystkich, bo przeca jesteśmy studentami, artystami,
głupimi chujkami z ograniczoną wyobraźnią… wybierz czytelniku, odpowiednią
opcję dla siebie.
Czasami mam wrażenie, że
ja ewoluowałam, a całe otoczenie pozostało w tym samym miejscu, bądź też
jeszcze bardziej pogłębiło swoje egzystencjalne dołki. Wszystko się zmienia, ja się zmieniłam, ale
dopiero teraz zobaczyłam jak bardzo. Teraz dociera do mnie, że tak naprawdę
wcale nie mam ochoty na niektóre rzeczy. Niestety moją wadą do tej pory była
przemożna chęć zadowalania innych ludzi, nawet za cenę własnego, pognębionego
ja. Teraz nauczyłam się chyba zdrowego egoizmu, nie mogę pojąć dlaczego tak
późno. Dopiero teraz nauczyłam się tego cudownego, magicznego słowa:
SPIERDALAJ. Uwielbiam je, ale staram się nie nadużywać :) Kiedyś nie potrafiłam nawet pozostawić
pojedynczego esemesa bez odpowiedzi w obawie, że kogoś urażę swoim milczeniem,
what a bullshit!
Zastanawiasz się czasem,
czytelniku, na czym polega bycie wiernym samemu sobie? Dla mnie na tą chwilę
jest to chyba umiejętność godzenia się z konsekwencjami, jakie niosą moje
osądy. Wypowiadam się niezależnie od tego, czy moja opinia komuś się nie
spodoba, nie bojąc się, że kogoś urażę. Przecież mądry człowiek wejdzie ze mną
w ciekawą polemikę zamiast się obrażać, z niemądrym nie warto prowadzić dalszej
pseudorozmowy, a z obrażonym przynajmniej wiemy, że tracimy czas i na
przyszłość będziemy trzymać się z daleka. Cudowna, naturalna selekcja :)
Dziś tak bardziej
poważnie, aż sama się zdziwiłam tymi spostrzeżeniami, ale może to wina tego, że
w moim domu zrobiło się biblijnie. Najpierw szalała zaraza zwana grypą, teraz
nastąpił czas drugiej plagi, a mianowicie rój muszek owocówek pożera mnie żywcem.
Wszechświat daje mi do zrozumienia, że nie uczę się na błędach, zatem czy mam
spodziewać się kolejnej plagi? Oby nie.
p.s. jakieś sposoby na
pozbycie się z domu tego dziadostwa???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz